środa, 21 października 2020

Relacja z Hard Dog Race Góra Kamieńsk 12.09.2020.

Rok 2020 chyba wszystkim dał się we znaki jako czas, w którym zrobiło się za mało, lub za mało się mogło czy też działo. Ja zdecydowanie potrzebowałam odreagować i spróbować czegoś nowego. Chciałam jednak by było to coś, w co będę mogła zaangażować Ramę.

Więc, gdy tylko kolejne restrykcje związane z pandemią zaczęły maleć, nabrałam ochoty na coś odrobinę szalonego. Bo chyba tak można nazwać bieg z przeszkodami, jakim jest Hard Dog Race.


Do tej pory o samym wyścigu słyszałam tyle o ile. Głównie z relacji Amelii na stronie Zamerdanych

Wtedy wydawał mi się on kolejną imprezą, w której pies traci, zamiast zyskując. Gdzie nie liczą się jego zawahania, niepewność czy ograniczenia czy to fizyczne czy emocjonalne, ale wygrana. Bo niestety sport z psem nie zawsze idzie w parze z dobrą zabawą. A dla psa taka wspólna aktywność powinna być przede wszystkim źródłem pozytywnych bodźców. Wygrana jest fajna, jest przyjemna, ale ważniejszy jest pies. I to co można wypracować razem. Po prostu.

Ponieważ poczucie zasiedzenia się w miejscu dawało się we znaki tak samo mnie jak i mojemu psu, a termin zgłoszeń zamykał się tuż tuż, stwierdziłam, że może warto zaryzykować. Rama jest psem przyjacielskim, uwielbiającym biegać, skakać, i o dobrej kondycji. Nie miałam obaw, czy odnajdzie się w tłumie, ani czy będzie to dla niej "za dużo", chociaż jej kontaktowość czasem wyłącza myślenie i ciężko jej się skupić. Jedynym znakiem zapytania była...woda, która na zawodach pojawia się w przeróżnej postaci. Rama, toleruje ją, ale jest daleka od zachwytu. A samą trasę poznaje się dopiero w trakcie biegu. Nie wcześniej!

Dość istotną kwestią jest regulamin zawodów i same wymogi dotyczące psa. Otóż poza standardowym szczepieniem przeciwko wściekliźnie wymagane jest również zabezpieczenie przeciwko chorobom zakaźnym w tym leptospirozie. I nie powinno to dziwić, jako że patogeny te przenoszą się właśnie przez wodę, której podczas zawodów nie brakuje.

Obowiązkowym jest również odrobaczenie, nie później niż na tydzień przed zawodami, potwierdzone pieczątką lub wpisem od lekarza weterynarii.

Książeczka lub/i paszport, potwierdzające numer chipa są sprawdzane przed startem. Wszystko jednak przebiegało bardzo sprawnie.

To także moment, kiedy można przedstawić umowę adopcyjną, która uprawnia do zniżki.


Starty odbywały się co 15 minut, nam przypadła godzina 10.45. Słońce grzało w najlepsze, więc po króciutkim przebiegu, i przeszkody w postaci schodów z kładką, czekała na nas WODA. 

Dużo wody. Regulamin zawodów pozwala na rezygnację z danego punktu w zamian za określoną liczbę przysiadów. Kierowałam się prostym założeniem, że jeśli Rama nie wyrazi chęci to nie będę jej do niczego zmuszać, co najwyżej zachęcę lub pomogę, dopóki będzie na to pozwalać. Tak więc, dość głęboki rów, przeszłam z nią na rękach. Ponieważ nie protestowała, była to świetna okazja, żeby umocnić jej zaufanie względem mnie.


Woda pojawiała się jeszcze 2 lub 3 krotnie, jako grząskie błoto do przejścia oraz labirynt pod zraszaczem. Zdjęć z tych punktów nie posiadam, bo taki już mój urok, że raczej umykam obiektywom, mimo tego, że było ich sporo. Trochę żałuję, bo błotne fotografie należą chyba do najbardziej pożądanych z całej imprezy, więc jak dla mnie paparazzi mogli by siedzieć jedynie tam ;)
Ale z drugiej strony narzekać nie mogę, bo kilka pamiątkowych ujęć jest.
Chętnych podziwiania zmagań uczestników z grząskim żywiołem, odsyłam do strony Hard Dog Race Polska na facebooku.



Pozostałe przeszkody budziły zdecydowanie mniej oporów ze strony Ramy. Skakanie przez opony, wspinaczka po kładkach, strome zbiegi w dół, wąskie przejścia przez budę dla psa czy schody, nie były dla niej żadną nowością. A ponieważ mam ją od szczeniaka, to dość budujący fakt, że przygotowało się psa do życia w ludzkim świecie na całkiem niezłym poziomie zaradności.

Dla mnie z kolei największym wyzwaniem było bieganie, bo teoretycznie taki jest zamysł zawodów. Podeszłam jednak do tematu, jako do dobrej zabawy i skupiłam się na żwawym marszu, jak to zwykle robię podczas dalekich spacerów z psami. Ze samymi przeszkodami mógł poradzić sobie każdy. Nie wymagały wcześniejszych, wielogodzinnych treningów, nienagannej kondycji czy nadludzkiej siły. 
Tu się przeczołgać, tam przenieść wór karmy a tu baniaki z wodą. Trochę skakania, trochę wspinaczki po schodach i drabince czy dmuchanym materacu, i zbieg z górki. Nie brzmi niewykonalnie, prawda?




W swoim tempie ale do przodu i w dobrych humorach :)

Długość całej trasy wynosiła 6 km, liczyła 16 przeszkód i wymagała stałego utrzymywania psa na smyczy. O dziwo, smycz dała mi się we znaki tylko raz, gdy zaplątała mi się w błocie w okolicach kostki, dzięki czemu wywinęłam zamaszystego orła. Przez resztę czasu była praktycznie nieodczuwalna, pas biodrowy jednak robi tu robotę!

My, tuż przed przekroczeniem linii mety :)


A czy było warto, najlepiej pytać Ramy. Choć na zdjęciu wygląda jak po świeżej bójce z rozwścieczonym borsukiem, uwierzcie mi na słowo, to tylko kwestia słońca, które świeciło jej w pychol :D 


I choć podczas biegu nie wydawała się ani zmęczona, ani przejęta, gdy tylko przyszedł czas odpoczynku, padła. Co prawda wieczorem się już zrestartowała, a na następny dzień było jej MAŁO, a to najlepszy dowód na to, że pomysł zawodów przypadł jej do gustu.


                          Kolejka do myjni... :D                                                Psię padło :)


Muszę przyznać, że tego rodzaju zmagania zwiększają apetyt na kolejne przedsięwzięcia z psem. 
I o ile pakiet upominków jest bardzo miłym dodatkiem (medale, koszulka, apteczka, próbki karmy, ciepluchne skarpetki, miarka do karmy i podróżna, składana mini miska dla psa) to satysfakcja ze wspólnie wykonanego zadania jest nieporównywalnie bardziej ciesząca. Więc chociaż to nasz debiut, z pewnością na tym nie poprzestaniemy.




3 komentarze:

  1. To chyba jedyna taka impreza na której możesz sprawdzić się ze swoim psem w taki naturalny sposób na swoich zasadach, bez sędziego dyszącego nad uchem, bez presji (znaczy każdy sobie nakłada własną). I oczywiście znajdą się tacy, co będą do czegoś zmuszali psa za wszelką cenę, ale myślę, że dla zdecydowanej większości to super zabawa na sprawdzenie się i swoich relacji z psem. ;) Ja się zakochałam w tej imprezie od pierwszego startu i uwielbiam ją właśnie za to, że nie tylko mój pies musi pokonać tor, ale i ja. Że jesteśmy w tym razem, ramię w ramię. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale fajna przygoda i pomysł na spędzenie czasu z psem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To była kapitalna impreza. Cieszę się, że "załapaliście" się z psem również na moje zdjęcia ;-) Dla mnie impreza szczególna bo w podwójnej roli - fotografa i uczestnika. Cieszę się, że się zdecydowałem biec i już wiem, że na przyszły rok startujemy drużynowo. W końcu znajomi mi uwierzyli, że nie trzeba być maratończykiem aby wystartować w hdr. Do mojego startu zamerdani.pl mocno się przyczynili ;-)) Twoja relacja jest świetna, będę ją też podsyłał znajomym

    OdpowiedzUsuń